Bujanie w obłokach – czyli jak rodzi się koncepcja i czy zawsze każdy z nas widzi to samo…

Dziś będzie trochę więcej teorii choć podpartej kilkunastoletnią praktyką. Ten wpis to wyraz przemyśleń na temat tego, co zdarzyło się w ostatnim czasie. Wynik kilku spotkań, rozmów z nowymi klientami, którzy dają nadzieję na fajną współpracę, ale też tymi, którzy niestety postawili na swoim i dziś żałują, że nie słuchali uważnie tego, co chcieliśmy im powiedzieć. To również wynik dyskusji, która toczy się w naszym architektoniczno-budowlanym świecie. Ale…ale kropkę nad przysłowiowe „i” postawiły jednak dwie rzeczy, które wczoraj mocno mnie poruszyły. Pierwsza to pewna książka, druga to przepiękny dom, i obie znajdą się niebawem na blogu. Obiecuję! 🙂 Bo, musicie na razie uwierzyć mi na słowo, TAK mocno dają do myślenia… ale wróćmy do teorii, wróćmy do samego początku. 

Kilkakrotnie w swoim życiu usłyszałam pytanie zadane przez klienta:

„Pani Agnieszko – jak rodzi się taka koncepcja? Jak architekt wpada na pomysł, skąd go bierze, czy widzi go od razu, czy może potrzeba na to czasu, talentu, wyobraźni czy wykształcenia. Jak to jest, że Wam architektom to wychodzi, a jak ja siadam z kartką papieru to…po żal się Boże. 🙂 I potem wstyd przynieść na spotkanie, no ale muszę – bo jakoś chcę opowiedzieć, o co mi chodzi. Opowiedzieć, choć wygląda to pokracznie, jak ja widzę swój dom. Jak to jest?”

Na tak zadane pytanie zawsze odpowiadam uśmiechem. :)To niby takie proste, a jakże nieoczywiste. Dlatego tu i teraz zdradzę Wam tę tajemnicę. Każdy architekt ma ją może inną, ja zatem przedstawię swoją wersję.

Czym jest bowiem koncepcja, wizja, idea jakkolwiek ją nazwiemy? Dla mnie to ulotna CHMURA, która rośnie w głowie architekta już od pierwszego spotkania. Od pierwszego spojrzenia, uścisku dłoni, wymiany zdań. Od tego, co wrysowane na mapie i rzeczywiste w terenie. Zależy od ludzkich relacji, powiązań, przyzwyczajeń, które zdradzane podczas spotkań są jak podmuch ciepłego powietrza i formują kształt tej chmury. Każdy promień słońca sprawia, że wzmacniają się kontury, uwypuklają detale i dostrzegamy w nich przyszłą architekturę.  Oboje patrzymy na tę chmurę – i ja i klient, każdy widzi ją inaczej, ale dostrzega to samo. Są architekci, którzy tak pięknie potrafią zobaczyć w niej to, o czym marzy klient, że wychodzi z tego prawdziwe dzieło. Inni w pogoni za pieniędzmi patrzą na nią krócej i albo złapią to coś, albo próbują z pamięci odtworzyć marzenie klienta. Dlatego odpowiedź pierwsza to będzie właśnie CZAS. Im dłużej patrzymy, tym więcej widzimy – to nic odkrywczego. Druga, to oczywiście TALENT – bez niego nie powinniśmy nawet próbować przerysowywać chmury na papier. Niektórzy mają go więcej inni mniej, ale jak we wszystkim potrzebna jest WYOBRAŹNIA – choćby po to, by wiedzieć jak tego talentu używać. I ostatnia najważniejsza kwestia – WYKSZTAŁCENIE.

Tak dużo się mówi w ostatnim czasie właśnie o wykształceniu, o tym, że nie jest tak istotne. Co rusz pojawiają się nowe pomysły na deregulacje zawodu architekta. Tak wielu nie rozumie, czym jest architektura, kim jest architekt, myśląc, że potrafią zrobić to samo. Ba, chcą robić to samo. Ale cóż zobaczą w tej chmurze? Umieją liczyć do czterech, a nawet dużo dalej, ale nie wiedzą, że te pierwsze cztery rzeczy są najważniejsze. I nie mam do nich żalu, to nie ich wina, nie otrzymali w odpowiednim czasie wykształcenia, by znać je na pamięć. I to nie jest tak, że my jesteśmy jacyś wyjątkowi, my po prostu robimy to, co potrafimy najlepiej. I tak powinno zostać, każdy przy swoim, przy tym do czego dorósł, czego się nauczył, czym przez lata pogłębiał swoją wiedzę, karmił wyobraźnię i szlifował profesję. Może wie, jak zbudować taką chmurę, zna prawa fizyki, statyki i matematyki. Doskonale rozumie materiał i potrafi wyczyniać z niego cuda i właśnie przy tym powinien pozostać. Możemy razem stworzyć tę chmurę. Ba, nawet powinniśmy. Tylko idealna współpraca: architekt-konstruktor-inwestor-wykonawca, da efekt godny podniesionej głowy. Efekt, który sprawi, że nie będziemy musieli patrzeć w niebo i marzyć, patrząc w chmury…

A teraz, po milionie słów, spójrzcie na zdjęcia poniżej i sprawdźcie, czy miałam rację, czy faktycznie zawsze koncepcja, projekt to ulotna chmura, w której schowane są marzenia…

Autor : Martin Feijóo

Turning-Clouds-into-Magical-Mythical-Characters-1

A jeśli nie przemawiają do Was chmury, to może przemówi ZIELONY SŁOŃ, który wyrósł nam na sąsiednim płocie. Za każdym razem gdy na niego patrzę, uśmiecham się do siebie i cieszę się, że mam w sobie dość optymizmu, by dostrzegać jego postać. 🙂

Autor rysunków z chmur : Martin Feijóo

Zobacz inne wpisy

2 komentarze

  1. Juli pisze:

    Piękny wpis i metafora! Szkoda, że tak niewielu uświadamia sobie to, o czym tutaj piszesz…

    • aga_awx2 pisze:

      Juli – dziękuję. Piszę to co czuję…Co czuje wielu architektów. Nie chcę krzyczeć i ostro dyskutować, wolę pobudzać do myślenia… Jeśli ktoś to docenia – to cudnie. Jeśli ktoś to rozumie – to wspaniale. Jeśli to coś zmieni to genialnie…może nie dziś, nie jutro… ale ja wierzę, że warto pokazywać ludziom dlaczego warto stawiać na dobrą przemyślaną architekturę.Może w końcu zrozumieją 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *